Epifaniczny tom 2 – rozdział 3 – str. 210
Świat materii
miał miejsce – jak sądzimy – w 1928 roku między Kubą a Jamajką w drodze na tę drugą wyspę. Gdy słońce zachodziło, powstało z niego siedem serpentyn, z których każda miała przy słońcu szerokość 1/7 górnej połowy słońca i z których każda miała inny kolor tęczy. Każda z tych serpentyn pięła się w górę, nabierając wraz z wysokością coraz większej szerokości, i biegła dalej prosto w kierunku, w którym odchodziła od słońca, aż w końcu cała siódemka utworzyła kształt ogromnego wachlarza, rozszerzającej się chorągwi składającej się z siedmiu kolorów tęczy, podczas gdy tłem był cudowny blask. Zjawisko to trwało być może 10 minut, zanim powoli zaczęło tracić swe wyraźne kolory i linie. Być może minęło pół godziny, zanim rozpłynęło się ono w delikatny zmierzch tropików. Żaden malarz nie oddałby sprawiedliwości takiej scenie. Był to niezapomniany widok. Jakże często każdy z nas stał zachwycony widokiem wschodu lub zachodu słońca, malującego chmury lśniącymi odcieniami różnokolorowego piękna! Dobrze pamiętamy cudowny blask lipcowego poranka 1929 roku na pokrytej śniegiem górze, do której stóp tuli się Jezioro Louise, oraz blask zachodzącego słońca przemieniającego białą od śniegu Górę Hood w górę piękna pewnego grudniowego wieczoru w 1906 roku! Zaiste, słońce tworzy niektóre z najpiękniejszych widoków wśród Boskich dzieł twórczych. Niekiedy same chmury, a niekiedy w połączeniu ze słońcem stanowią liczne cudowne widoki, szczególnie przy wschodach i zachodach słońca.
Nie tylko niebo zachwyca nasze podziwiające piękno oczy, lecz także niebiosa ponad nim rozpościerają przed nami przestworza o dużym nasileniu piękna. Niewiele widoków jest piękniejszych do podziwiania w jasną i chłodną zimową noc od gwiazd, które jedna po drugiej, niczym wspaniałe kwiaty, rozkwitają w galaktykę pełnego gwiaździstego nieba. Jakiż widok piękna jest udziałem kogoś, kto wcześnie wstaje zimą, gdy poranne gwiazdy, szczególnie Wenus czy Jowisz,